Zawody w Alta Badia są moimi ulubionymi w kalendarzu Pucharu Świata. Może przez sentyment – to tu po raz pierwszy widziałem najlepszych alpejczyków na żywo. Może przez to, że gigant na Gran Risie jest jednym z najtrudniejszych i najdłuższych. A może przez bliskość świąt Bożego Narodzenia, które nadają wyjątkowy charakter imprezie? W ubiegłym sezonie z piekielnie stromą trasą zawodnicy zmierzyli się po raz 30. w historii. Dodatkową atrakcją było rozegranie równoległego giganta (po raz pierwszy w historii). Dziś druga odsłona tych zawodów. Cofnijmy się więc w czasie o rok, by odpowiednio nastroić się przed wieczorną ucztą – start zmagań na Gran Risie o 18:00
Po serii fatalnych zim, które storpedowały przygotowania do slalomów równoległych w Monachium, włodarze FIS postanowili skończyć z odwoływaniem imprez i przenieść „city eventy” do ośrodków alpejskich. Prawo do przeprowadzenia inauguracyjnych zawodów otrzymała Alta Badia, co w obliczu jubileuszu było decyzją bardzo trafioną.
Ciekawa historia wiąże się z okresem letnim, podczas którego organizatorzy musieli przygotować końcowy fragment Gran Risy do grudniowej rywalizacji. Otóż oprócz ogromnych nakładów finansowych (inwestycja pochłonęła 1,2 mln euro) problemem okazały się pozwolenia na budowę systemu sztucznego oświetlenia. Czas gonił, a zgody nie było. Lokalna społeczność nie mogła pozwolić sobie na splamienie honoru, czym byłoby niewątpliwie przeniesienie imprezy do innego ośrodka. Pieniądze szybko się znalazły, a podpisy na dokumentach postanowiono załatwić w późniejszym terminie. Słupy oświetleniowe stanęły podobno w rekordowym tempie, którego nie powstydziliby się Chińczycy, wznoszący wieżowce w kilkadziesiąt godzin. Nie znam dalszych losów formalnych i nie wiem, czy na władze Alta Badia posypały się kary finansowe, ale fakt jest taki, że wstydu nie było. Dodatkowe komplikacje spowodowała pogoda – jak zapewnił nas Oskar Schwazer z biura turystycznego Południowego Tyrolu, tak bezśnieżnego grudnia nie było tu od kilkudziesięciu lat. Na szczęście niskie temperatury pozwoliły organizatorom naśnieżyć wszystkie trasy w okolicy i święto na Gran Risie mogło odbyć się bez przeszkód.
Właściwie nikt nie wiedział, czego się spodziewać po nowej konkurencji. W gronie faworytów jednym tchem wymieniano, będących w świetnej formie, Marcela Hirschera, Henrika Kristoffersena czy Teda Ligety’ego, który lubi takie zabawy. Myślę, że firmy bukmacherskie zajmujące się narciarstwem alpejskim miały złoty dzień, ponieważ na podium stanęli panowie, którym w gigancie ostatnio nie idzie. Ale o tym za chwilę.
Marcel Hirscher, zapytany na konferencji prasowej o to, jak będzie wyglądała rywalizacja, odparł:
Sami nie wiemy, kto będzie mocny w takiej formule.
Był też dość sceptycznie nastawiony do terminu zawodów:
Nie jestem wcale pewny, czy tutaj we Włoszech ludzie będą mieli czas, by przyjechać do Alta Badia w poniedziałkowy wieczór. Wyobrażam sobie jednak 50-tysięczny tłum fanatyków narciarstwa, popijających grzańca, w Schladming lub Flachau.
Obawy Austriaka okazały się płonne. Trybuny wypełniły się po brzegi i panowała doskonała atmosfera. Nas na miejscu zachwyciła dynamika wydarzeń i oprawa nowej konkurencji. Publika reagowała żywiołowo, a szczególnie dużo radości sprawił Włochom Massimiliano Blardone, który 6. miejscem w nocnym występie pożegnał się z Gran Risą. Formuła wymyślona przez FIS nie wszystkim jednak przypadła do gustu. Zawodnikom szczególnie nie podobał się system jednego przejazdu w dalszej fazie drabinki pucharowej. Skrytykował go sam Ted Ligety, ale Amerykanin odpadł w pierwszej części zmagań, po rywalizacji na obu trasach. Moim zdaniem większym mankamentem było ustawienie bramek za bardzo na wprost, co nie zmuszało zawodników do wykonywania głębokich gigantowych skrętów.
Po pierwszych przejazdach wprawne oczy mogły zauważyć, że kluczowymi fragmentami są dwa sztucznie usypane progi. Te elementy dodatkowo premiowały zjazdowców. Najlepsi w konkurencjach szybkościowych wiedzieli, jak zachować się w powietrzu, a slalomiści i giganciści wykonywali często piękne długie loty, okraszone akrobacjami. W rezultacie, po skokach, Jansrud i Svindal dostawali takiego przyspieszenia, że w mig odrabiali ewentualne straty poniesione w technicznej części trasy. Większość faworytów pożegnała się z rywalizacją w początkowej fazie, a Norwegowie wygrywali kolejne pojedynki, eliminując królów giganta. Honor „techników” obronił Alexis Pinturault, wykręcając najlepszy czas dnia. Pech chciał, że nie uczynił tego w starciu z „wikingami”. W wielkim finale, ku swojemu zaskoczeniu, spotkali się Jansrud i Svindal. Decydujący przejazd należał do Kjetila, który tym samym nie pozwolił koledze ustrzelić południowotyrolskiego hat-tricka (Aksel wygrał supergigant i zjazd kilka dni wcześniej w Val Gardenie). Trzecie miejsce wywalczył też Skandynaw – Andre Myhrer.
Wieczorne wydarzenie przyćmiło nieco tradycyjny gigant, który odbył się dzień wcześniej. Pod względem skal trudności poniedziałkowe ściganie było igraszką, przy jednym z najbardziej wymagających występów w sezonie dla każdego śmiałka, stającego w budce startowej na szczycie Gran Risy. Klasyczny gigant wygrał Marcel Hirscher (po raz piąty tryumfując w sezonie 2015/2016). Drugi był Henrik Kristoffersen, a trzeci Victor Muffat-Jeandet.
Uroczyste obchody nie mogły odbyć się bez dodatkowego smaczku. Były nim niewątpliwie sztafetowe zawody zwycięzców gigantów w Alta Badia z ostatnich 30 lat. Drużyny składały się z mistrza Gran Risy, gościa specjalnego i zawodnika niepełnosprawnego. Wśród gwiazd byli m.in.: Hans Knauss, Michael von Grünigen, Marc Girardelli, Christian Mayer, Davide Simoncelli, Thomas Grandi czy Kalle Palander. Zacne towarzystwo.
Uwielbiam być w Alta Badia przed świętami. Jeśli nigdy nie doznaliście tej przyjemności, to polecam. Oglądanie zawodów można połączyć z jazdą po pustych, w tym okresie, trasach Sella Rondy, co razem z Dariuszem Urbanowiczem uczyniliśmy.
PS Niestety stacja Eurosport w czasie równoległego giganta w Alta Badia wyemituje relację live z meczu KGHM Zagłębie Lubin – Piast Gliwice oraz grę w kulki. Transmisja z odtworzenia 15 minut po północy w Eurosport 2 oraz o 1:30 w Eurosport 1.