Henrik Kristoffersen nie miał do tej pory lekkiego sezonu. Kryzys jego formy był widoczny gołym okiem. Frustracja też… Od dzisiaj jednak Henrik Kristoffersen może tytułować się mistrzem świata w gigancie. Norweg w drugim przejeździe atakując z trzeciego miejsca pokonał zarówno Marcela Hirschera, jak i Alexisa Pinturault. Cofnijmy się jednak na chwilkę w czasie.
Pierwszy przejazd ustalono na godzinę 14.15, a więc słońce miało dość czasu, żeby zająć się trasą. Tak dobrze czytacie. W Åre wreszcie wyszło słońce i w połączeniu z dodatnimi temperaturami zaczęło rozmiękczać trasę giganta. Warunki stały się bardzo nieprzewidywalne. Na wszystkich bardziej płaskich odcinkach śnieg stał się miękki, na pozostałych zalegał lód. Piąty po pierwszym przejeździe, a czwarty w końcowym rozrachunku Szwajcar Loïc Meillard tak scharakteryzował trudności:
Kiedy na miękkich odcinkach odrobinę za mocno dociskałeś nartę zewnętrzną zagrzebywała się ona beznadziejnie. Z kolei na płytach lodu stanie inne niż jedynie na jednej krawędzi zewnętrznej narty powodowało natychmiastowe uślizgi. Te nieustanne zmiany obciążania desek były bardzo trudne do wykonania.
W tych warunkach w pierwszej odsłonie najszybciej zjechał Alexis Pinturault, wyprzedzając Marcela Hirschera o zaledwie 0,10 sekundy i Henrika Kristoffersena o 0,18. Hirscher wydawał się trochę ociężały. Nic dziwnego, gdyż wielkiego zawodnika i dominatora ostatnich lat jeszcze przed mistrzostwami dopadło po prostu silne przeziębienie, które całkowicie zrujnowało okres ostatnich przygotowań. Marcel odwołał nawet konferencję prasową na dzień przed startem, gdyż chciał bardziej odpocząć.
Przejazd drugi, po zachodzie słońca i w lepszych już trochę warunkach to nieprawdopodobny atak Henrika Kristoffersena, któremu po prostu wyszło wszystko. Na trasie był jednocześnie szybki, mięciutki i bardzo agresywny. Marcel w dzisiejszej formie po prostu nie dał mu rady i przegrał o 0,20 sekundy. Spalił się także Alexis, przegrywając z Norwegiem o 0,42 sekundy. Na mecie Henrik nie posiadał się z radości. Co dziwne, zadowolony był także pierwszy z przegranych. Hirscher w wywiadzie dla Szwajcarów stwierdził:
Na tej trasie i w mojej kondycji to było wszystko na co było mnie stać. I tak poszło lepiej niż się spodziewałem, gdyż przez ostatnie dni nie byłem w stanie trenować. Jestem zadowolony z wyniku.
Trochę bardziej kwaśną minę miał Francuz, którego ambicje po złocie w kombinacji i wygranej w pierwszym przejeździe na pewno były większe, ale cóż taki jest sport… Dla porządku, w drugiej odsłonie najlepszy czas uzyskał „mistrz jednego przejazdu” Marco Schwarz awansując z szesnastego na piąte. Jeśli kiedyś zacznie jeździć równo na wysokim poziomie, będzie trudnym przeciwnikiem.
Przed nami już tylko slalomy. Mam nadzieję, że zarówno panie, jak i panowie zafundują nam prawdziwą ucztę dla oka i to bez względu na stan trasy.