Jest zimno, wieje, wszędzie tylko śnieg i lód, więc po co tam jechać? No właśnie:) Często słyszę to pytanie. I za każdym razem zadaję je sobie. Odpowiedzi znajdzie się pewnie sporo. Ponadto każdy z nas, oprócz tego jednego, głównego, czyli przejście całej trasy, ma swoje własne powody by się tam pchać…
Całkiem niedawno obchodziliśmy setną rocznice pierwszych kroków na Biegunie Południowym. Norweg Roland Amundsen pierwszy postawił nogę w miejscu gdzie igła kompasu wariuje. I mimo iż osoba pana Amundsena powoduje dziś wiele kontrowersji, trzeba przyznać mu, że zaplanowanie polarnej ekspedycji sto lat temu, wymagało nie lada precyzji i rozwagi. To zadecydowało o jego sukcesie nad największym rywalem, depczącym mu po piętach, w wyścigu po tytuł odkrywcy. Scott, jako ten mniej drobiazgowy, dotarł na biegun siedem tygodni później, a w drodze powrotnej zamarzł.
Sto lat temu nie było GPS-ów. Nie było ultra lekkich kuchenek, wypasionych materiałów na ubrania, „liofili”, czy sprzętu, który po naciśnięciu guzika wysyła sygnał SOS.
My nie będziemy ani odkrywcami, ani pierwszymi ludźmi w miejscach, gdzie nikt nie deptał śniegu nartami. Bez dwóch zdań. Niczego nie nazwą naszymi nazwiskami. Ale termin naszego wyjazdu zbiega się z 80. rocznicą pierwszej polskiej wyprawy w te rejony – w latach 1932-1933, z udziałem Czesława Centkiewicza, Władysława Łysakowskiego oraz Stanisław Siedleckiego. W roku 1934, polska ekspedycja pod kierownictwem Stefana Bernadzikiewicza, spędziła długie miesiące na zachodniej części Ziemi Torella, między fiordami Van Keulenfjorden i Hornsund. Bezpośrednim owocem ich pracy było sporządzenie map topograficznych i geologicznych, na których znalazły się polskie nazwy geograficzne.
I tak na norweskich mapach jest ponad 30 polskich nazw, zatwierdzonych przez Norweski Instytut Polarny, określających lodowce, góry, grzbiety, szczyty, przełęcze czy zatoki.
Chcielibyśmy, aby nasza wyprawa przyczyniła się do popularyzacji dokonań pierwszych polskich wypraw. Wiem, że zaraz mogą znaleźć się tacy, którzy zakwestionują sensowność przedsięwzięcia, trasę, czy sformułowanie „eksploracja”. Czy słusznie czy nie, można by pewnie dyskutować. Ale kto wie? Może niechcący nadepniemy na jakiś wcześniej nie opisany strumień? Wejdziemy na pominięty grzbiet? I tak powstałby Jasienskitoppen czy Jasztrebskibreen? :) Końcówki toppen oraz breen znaczą kolejno: szczyt i lodowiec.
Kolejnym celem naszego wyjazdu zrobienie dokumentacji fotograficznej i filmowej, z naciskiem raczej na tę fotograficzną. Wierzcie mi, to co tam widziałem, czyli widoki lodowców, białych dolin, zamarzniętych fiordów, czy wreszcie zwierzynę… wszystko to zostaje w pamięci. I jak tylko pogoda nam dopisze oraz sprzęt, oczywiście, to przywieziemy dobre foty. Jeśli chodzi o zwierzątka, niech dowodem będzie zdjęcie Michała Jastrzębskiego, które zdobyło Grand Prix w Wielkim Konkursie National Geographic. Michał ma w swych archiwach foty nie tylko ptaków, ale też i reniferów, fok, niedźwiedzi i ich ofiar (te raczej już nie przypominają zwierząt, tylko czerwone plamy na śniegu).
I tu, przy tej okazji pojawia się konflikt interesów. Fajnie by zrobić super fotki misiowi, zwłaszcza w momentach walki, polowania itp. Ale jest to jednoznaczne z tym, że owy osobnik musiałby być w naszej bliskiej obecności. Sama myśl o tym powoduje gęsią skórę…
Wreszcie mój mały cel. Oboje z bratem lubimy skończyć to, co zaczęliśmy. A że po przednim razem nie wyszło, o czym pisałem wcześniej, to teraz chcielibyśmy osiągnąć to co sobie założyliśmy, czyli przejście całą trasę, w dwie strony na nartach.
Miejmy nadzieję że się uda, miejmy nadzieję że pogoda nam dopisze, a i zdrowie nie odmówi posłuszeństwa nikomu z naszej gromadki. Miejmy nadzieję na odrobinę szczęścia, bo i ono będzie potrzebne. Wreszcie miejmy nadzieję, że nie spotka nas to co spotkało załogę Amundsena, że będziemy jednogłośni, zgrani i zjednoczeni we wspólnym dążeniu do celu.
pozdrawiam
Michał