Stary, co ty kurwa odpierdalasz na tych nartach!? To ma być pyk, pyk, pyk, a u Ciebie jest pyyyyyyyyyk, pyyyyyyyyyk, pyyyyyyyyyk. Weź no pójdź wreszcie do przodu, a nie wleczesz się jak ślimak. Tak, to najczęściej słyszałem po przejazdach slalomu, kiedy trenowałem pod okiem Zygmunta Fiedora, znanego wszystkim jako Zyga. Jestem bardzo szczęśliwy, że w 2007 roku nasze drogi się skrzyżowały i miałem szansę poznać tego świetnego narciarza. Jednocześnie jest mi też przykro, że tak szybko nasze wspólne treningi i starty w zawodach dobiegły końca. Okres kiedy Zyga jeździł z naszą ekipą i próbował zrobić z nas narciarzy wspominam jako jeden z najlepszych. Ze dwa tygodnie temu, przed świętami Bożego Narodzenia, spotkałem się z nim na Białym Krzyżu w Szczyrku. Pogadaliśmy przez godzinę, powspominaliśmy stare czasy i pomyślałem, że warto przedstawić sylwetkę człowieka, któremu wiele zawdzięczam, a którego los tak brutalnie potraktował. Mam nadzieję, że ten artykuł zainteresuje wszystkich, którzy go znają i przypomni chwile spędzone w jego towarzystwie. Tych, którzy nie mieli okazji poznać Zygmunta, zachęcam do lektury, bo to kawał historii współczesnego polskiego narciarstwa. Nie znam dziejów Dzika z czasów jego największej świetności. Wielokrotnie mi o nich opowiadał, ale nie chciałbym przekłamać faktów, więc skupię się na okresie, kiedy razem jeździliśmy.
Sölden i Maso Corto
Zygę poznałem jesienią 2007 roku, kiedy Tomek Kurdziel zabrał go na wyjazd do Sölden, aby potrenował slalom carvingowy, a nas trochę „poustawiał”. Ponieważ śnieg napierdzielał jak opętany nie udało nam się poćwiczyć na tyczkach, ani bojkach. Ale Zyga pracował z nami nad techniką. Sprawdził się w roli trenera, dlatego Tomek zaproponował mu pracę na klinice sportowej NTN. Jego kursanci nie mieli lekko. Codziennie, bez względu na płeć, dostawali prawdziwy narciarski wpierdol. Ale byli zachwyceni i (co najważniejsze) robili duże postępy. Na zakończenie turnusu grupa Zygi zrobiła dla niego w podziękowaniu teatralny show. Do dziś nikt nie miał takiego pożegnania. Pewnego wieczoru na klinice Zygmunt trochę się otworzył i opowiedział mojej siostrze i dziewczynie Maćka o swoim życiu. O tym, że nie miał lekko, o tym jak dorasta się w ciężkich warunkach, o tym jakie miał marzenia związane z narciarstwem i jak szybko te marzenia zostały przekreślone przez los. Opowieść przeciągnęła się do późnych godzin, a dziewczyny płakały jak bobry. Nie widziałem, żeby ktoś zrobił na nich takie wrażenie opowieścią – były kompletnie roztrzęsione.
Niestety nie posiadamy w archiwum żadnych filmów z zawodów, w których startował Zyga. Poniżej przejazdy slalomu i giganta podczas kliniki sportowej NTN:
Trening w Andalo
Bezpośrednio po klinice wybraliśmy się na trening do Andalo. Zyga tym razem zajął się nami. Codziennie rano, zanim wyszliśmy na narty, biegaliśmy przy tęgim mrozie po miasteczku. Później pokazywał nam jak się jeździ gigant i slalom, a sam oswajał się z bojami. Z perspektywy czasu widzę, że może nie stosował bardzo wyszukanych ćwiczeń, nie tłumaczył wszystkiego w poetycki sposób, ale narciarstwo to sport dla twardzieli. I on tym twardzielem był. Nikt nie potrafił mnie tak zmotywować jak on. Po tygodniowym treningu byłem tak nakręcony, że jak stanąłem na starcie inauguracyjnych zawodów Wintercup w sezonie 2007/2008, to byłem pierwszy raz pewny sukcesu, nie czułem strachu, chciałem wygrywać. Niestety w gigancie wypadłem, w slalomie wypięła mi narta i szybko zszedłem na ziemię.
Zagraniczne starty w FIS Carving Cup
Przyszedł nowy rok, a w nim Zyga chciał sprawdzić się w FIS-owych zawodach carvingowych. Akurat w Magazynie NTN mieliśmy dołączony kalendarz na 2008 rok ze zdjęciami najlepszych zawodników FIS Carving Cup. Pamiętam jak Zyga oglądał miesiąc po miesiącu i pytał się mnie kto jest na fotografii. Powiedział, że do końca sezonu będzie skreślał markerem ich wszystkich, jeśli z nim przegrają. Po pierwszym starcie mógł sobie co najwyżej pomalować flamastrem po białej kartce. Świetnie jechał w kwalifikacjach, ale w półfinale upadek i 27. pozycja. Ale potem przyszły lepsze czasy. W San Martino di Castrozza, po tygodniowym treningu na bojach, miał duże szanse na podium w European Challenge – najważniejszej imprezie w sezonie, ale w ostatnim przejeździe popełnił straszny błąd i skończyło się na 10. pozycji. W Kranjskiej Gorze zaliczył 13. miejsce i był bardzo zdegustowany, że nie udało mu się załapać do finałowej dziesiątki.
Zawody FIS w Czechach
W lutym 2008 roku pojechaliśmy na zawody FIS w slalomie i gigancie do Bili w Beskidach. Dla mnie osobiście chyba najlepszym wspomnieniem jakie łączę z Zygą jest właśnie ta przygoda. Przyjechaliśmy z Maćkiem po naszego Dzika do Bielska i stamtąd już razem uderzyliśmy do Czech. Zyga nie miał zbyt wielkiej ochoty ścigać się już w slalomie i gigancie – zresztą nie ma się co dziwić – był po kontuzji i nie trenował od roku, ale udało nam się go namówić. Przez cały sezon opowiadał nam o tym, jak startował w międzynarodowych zawodach, tłumaczył zasady zdobywania FIS punktów – jednym słowem narobił nam smaku. Wiedziałem, że w Bili uplasuję się gdzieś pod koniec tabeli, ale bardzo chciałem wystartować w pierwszych poważnych zawodach slalomu i giganta. Było super. Dostałem piękny oklep, Maciek jeszcze większy, Zyga się śmiał, ale nie wstydził się nas przed kolegami, z którymi kiedyś trenował (to właśnie w Bili pierwszy raz widziałem Wojtka Szczepanika i Kubę Ilewicza, którzy piszą na naszym blogu). Pamiętam, że nawet po pierwszym dniu był szczęśliwy i przypomniał sobie dobre czasy – bez treningu, tak po prostu stanął na starcie i zajął 15. miejsce w slalomie. Przed drugim dniem poszedł zakład o flaszkę z Wojtkiem – o to, kto będzie lepszy w gigancie. Ale się Zyga zagotował! Chciał pokazać, że jeszcze potrafi dobrze pojechać, że nie zapomniał jak się walczy. No i tak się podpalił, że na czwartej bramce już go nie było. Nie wiem co takiego wyjątkowego było w czeskiej Bili, ale ten weekend zapamiętam do końca życia. To były najlepsze zawody. Może dlatego, że pierwsze takie prawdziwe.
Allegro.pl FIS Carving Cup w Białce Tatrzańskiej
Na zakończenie zmagań w FIS Carving Cup 2007/2008 ścigaliśmy się w Białce Tatrzańskiej. Oprócz czołówki z zachodu, do walki stanęli najlepsi carvingowcy z Polski. Po pierwszym dniu zmagań Zyga był ósmy – wypadł najlepiej z Polaków, ale jego tym razem nie interesowała pierwsza dziesiątka. On chciał pokazać, kto rządzi na bojach. W niedzielę odbywał się półfinał i finał (do finału kwalifikowało się tylko dziesięciu). W pierwszym przejeździe Zyga uplasował się na 9. miejscu. Ledwo się załapał do decydującego starcia i pamiętam dobrze jak bardzo był wściekły na swoją jazdę. To co zrobił w finale przeszło do historii FIS Carving Cup. Poszedł na takim ogniu, że wszyscy byli w ciężkim szoku. Kolejni zawodnicy przyjeżdżali na metę, a najlepszy cały czas był polski Dzik. Dopiero liderowi po półfinale Gianluce Grigoletto (wielokrotnemu uczestnikowi Alpejskiego Pucharu Świata) udało się pokonać naszego bohatera. Sędziowie kilkukrotnie weryfikowali, czy wszystko zostało dobrze policzone, czy gdzieś nie wkradł się błąd. Ale nigdzie błędu nie było. Mówiąc niedelikatnie, Zyga po prostu rozpierdolił tę trasę i wszystkich finalistów, oprócz jednego – wielkiego Grigo. W kalendarzu Zygi pozostała ostatnia nieskreślona strona… Do dziś w rywalizacji mężczyzn tylko jeden Polak stał na podium FIS Carving Cup – a dokładnie na drugim stopniu – Zygmunt Fiedor.
Koniec kariery
Splot nieszczęśliwych wypadków (kontuzja kolana), obowiązków (prowadzenie baru, praca, budowa domu) i bardzo radosnych wiadomości (ślub, dziecko) sprawiły, że przygoda Zygi z wielkim narciarstwem dobiegła końca. Po roku, w lutym 2009 roku, pojawił się jeszcze na polskiej eliminacji FIS Carving Cup w Białce Tatrzańskiej oraz na prestiżowych zawodach carvingowych na Wielkiej Krokwi. Niestety – z uszkodzonym kolanem, bez żadnego treningu, nie miał szans na wynik, który by go satysfakcjonował. A on zawsze chciał walczyć tylko o najwyższe cele. Próbowaliśmy go namówić, żeby jeszcze spróbował, żeby nie przestawał jeździć, ale zapierał się i już niestety nie miałem okazji więcej pojeździć pod okiem mojego przyjaciela ze Szczyrku. Ale… nigdy nie mów nigdy. Ostatnio odwiedziliśmy w kilka osób Zygę i widzę, że ciągnie go do narciarstwa. Może nie ma już w nim tej dzikości serca, może trochę przygasł, wydoroślał i uspokoił się. Wiadomo – na igrzyska już nie pojedzie, ale jeszcze trochę przyjemności z jazdy może mieć. A wiedzy do przekazania – mnóstwo!
Mimo, że Zyga nie jest miłośnikiem komputerów i woli opowiadać swoją historię niż pisać, to dzięki namowom jego żony Beaty (dziękujemy, że go zmobilizowałaś) możecie przeczytać jak to wszystko wyglądało z perspektywy Zygmunta:
Spełniając prośbę Maćka i Chomika postanowiłem zrobić Wam tę przyjemność i opisać swoją „niespełnioną” karierę narciarza. Zacznę od najmłodszych lat, czyli trzeciego roku życia. W tym wieku zaczynałem swoją przygodę z nartami. Wtedy, jako mały „DZIK” jeździłem dla frajdy. Byłem samoukiem, nikt nie uczył mnie jeździć. Z roku na rok jazda na nartach szła mi coraz lepiej. W 1990 roku, jako sześciolatek startowałem w pierwszych zawodach, które wygrałem. O ile dobrze pamiętam były to zawody o „Puchar Radia Zet”. Po tych zawodach, co roku startowałem w różnego typu imprezach (np. w ligach szkolnych), oczywiście wygrywając wszystkie zawody, edycje szkolne itp. Jako gówniarz nie zdawałem sobie sprawy, że zaprowadzi mnie to do osiągnięcia tytułu m.in. Mistrza Polski Juniorów w 2004 roku. Zafascynowany narciarstwem wstąpiłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego – do liceum. Należałem do klubu sportowego „Sokół”, później do kadry narodowej. Moim trenerem był Krzysztof Janik „Jarzyna ze Szczecina, szef wszystkich szefów” (niektórym znany jako „cudotwórca smarów”). Trenując w kadrze miałem dobre wyniki. Moim celem był start w Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Niestety doznałem kontuzji kolana, przez co nie zdążyłem zrobić limitu i usunęli mnie z kadry. Chociaż niektórzy byli w takiej samej sytuacji jak ja (kontuzja), to dzięki lepszym „znajomością” zostali w kadrze do dzisiaj ;P.
W tym momencie był to dla mnie koniec kariery narciarskiej. Po jakimś czasie trener klubu sportowego „Sokół Szczyrk” Tomek W. zaproponował mi dalszą współpracę. Załatwiliśmy sponsora na sprzęt narciarski, oraz wyjazdy na treningi. Zacząłem trenować z kadrą nie należąc do niej – na własny koszt. Trenując z kadrowiczami wygrywałem letnie sprawdziany, oraz co poniektóre treningi na obozach. Byłem w lepszej formie niż koledzy z kadry. Wszystko dążyło do tego, że dostane się do kadry po sezonie. Niestety jadąc na zawody do Czech miałem wypadek samochodowy, w którym doznałem urazu obojczyka. Po tym wypadku straciłem wiarę, że się cokolwiek uda. Chciałem skończyć z nartami na dobre. Przed kolejnym sezonem dla przyjemności pojechałem na testy narciarskie do Sölden. Tam poznałem Tomasza Kurdziela i resztę ekipy zakręconego teamu m.in. Chomika i Maćka (Chomika poznał dopiero jesienią – przyp. skifighters.pl). Oni właśnie nakręcili mnie na współpracę z nimi. Zacząłem jeździć carving, kwalifikowałem się do pierwszej „10” najlepszych carvingowców świata. W 2008 roku w Białce Tatrzańskiej zająłem II miejsce w Allegro.pl Fis Carving Cup World Edition. Już nie trenuję carvingu i nie startuje w zawodach, chociaż do dnia dzisiejszego jestem najlepszym carvingowcem w Polsce. ;P
Teraz będę trenował mojego syna Kacpra, żeby w przyszłości osiągnął więcej niż ja. Strzeżcie się, bo jak odziedziczy talent po ojcu to będzie DYM na trasie! ;D
Nie ukrywam, że chętnie bym kontynuował trenowanie carvingu, nawet żona popiera mnie w tym kierunku. Może jeszcze powrócę na białe trasy i pokażę Wam jak się naprawdę jeździ na bojkach. Jeżeli tak się stanie, to będę się starał z całych sił, aby osiągnąć jak najwyższy tytuł. Jestem dobrych myśli, ponieważ mam poparcie mojej kochanej żony Beaty i synka Kacperka!!!
Czekajcie na „MISTRZA” ;P Hehe ;D
Dla mnie Zyga jest takim narciarskim Wojtkiem Kowalczykiem (kto oglądał Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie w 1992 roku, albo w ogóle interesuje się piłką nożną to mojego ulubionego zawodnika zna). Tak jak Kowal, tak i Zyga lubił się czasem zabawić. Ale jak Kowal miał wyjść na boisko i (jak to mawiał trener Janusz Wójcik) opierdolić frajerów to wychodził i to robił. I Zyga robił tak samo. Kiedy był czas na zabawę to było wesoło, kiedy trzeba było pracować, to pracował. Chciał być zawsze najlepszy i do pewnego czasu był. Myślę, że jeszcze teraz niejeden polski zawodnik miałby kłopot, żeby pokonać Zygę. Niektórzy wypominali mu skłonność do imprezowania w trakcie sezonu. Powracając na chwilę do piłki nożnej – Janusz Wójcik zawsze w takich sytuacjach powtarzał: Kowal nawet wzięty prosto z baru jest lepszy od pozostałych piłkarzy. Parafrazując te słowa śmiało można powiedzieć, że: Zyga nawet wzięty prosto z baru jest lepszy od pozostałych narciarzy…
A tutaj pojedynek ze mną na krótkich tyczkach w grudniu 2007 roku w Maso Corto. Do wertikalu jeszcze jakoś szło… A później – szkoda gadać.
Na koniec niespodzianka. Poprosiłem kilka osób, które miały okazję pojeździć z Zygą na nartach podczas kliniki sportowej NTN oraz treningu w San Martino di Castrozza o kilka słów na temat bohatera tego artykułu. Zobaczcie, co powiedzieli:
Laska:
Gdy słyszę „Zyga”, przypomina mi się wyjazd do Maso, gdzie pierwszy raz poznałem tego sympatycznego wariata. Chłopak otwarty, zabawny, ale jednocześnie z wypisanym smutkiem na twarzy – od razu bardzo go polubiłem. Na nartach mistrz nie tylko jeśli chodzi o jazdę ale również o skoki w dal :) Łatwość z jaką robił świetne wyniki, nie trenując w sumie zbyt często, najlepiej oddaje talent Zygusia.
Belo:
Zyga – znamy się mało, ale tego latającego dzika ciężko zapomnieć.
Pasio:
Zyga to prawdziwy dzik z beskidzkiego lasu. Bardzo surowy trener narciarstwa ale też człowiek o wielkim sercu. Można w jego barze na stoku zjeść za 10 zł pyszną karkówkę, skosztować wyśmienitego oscypka za 5 zł i to wszystko popić rumcajsem (? zł), ale zobaczyć jak Zyga przytula swojego syna – bezcenne.
Czoko:
Z Zygą kojarzą mi się 3 wyrażenia (słowa), w tym jedno które sam kiedyś wymyśliłem, o tak przylgnęło:
1. Dzik na nartach!!
2. Ogień na starcie.
3. Przechujowa… silna motywacja i agresja do ścigania się na nartach.
Zyga niesamowicie potrafił zmotywować, a przede wszystkim zmienić moje nastawienie psychiczne na starcie każdego przejazdu na treningu, co później miało oczywiście pozytywne odzwierciedlenie na zawodach. To moim zdaniem na pewno odróżniało go od innych trenerów!
Paula:
Jak myślę o Zydze, to myślę o niespełnionym marzeniu, a jednocześnie o pogodzeniu się z tym co przynosi nam los. On ma miłość do życia i ludzi. I uwielbiam jego syna.
Sidor:
Powiem krótko – Zyga to gość który najlepiej jeździ na nartach, a najmniej o tym gada. I za to brawa.
Nie ogranicza swoich zainteresowań jedynie do nart. Dobra zabawa jest mu znana – i za to też brawa.
Ryben:
Nie ma Zygi na szkoleniu w tym roku? Jak to!? To ja od tygodnia stałem przed lustrem i się poniżałem, żeby znieść jego treningi, a on nie przyjechał?
Szymek:
– dobry chłopak :)
– dzik
– urodzony mistrz – talent
– prawdziwy (bez lansu bansu, bez miejskich naleciałości i cwaniactwa)
– twardziel – nie łamią go przeciwności losu
Knurek:
Po stoku zyga zasuwa jak dziki,
Gdy zbija tyczki wśród narciarzy słychać głośne okrzyki,
Swym kursantom wybija z głowy jazdę na opak,
Wszyscy wiedzą że to fajny z gór chłopak.
Jeśli Ty też miałaś/eś okazję poznać Zygę to napisz w komentarzu jakąś historię z nim związaną!
Zygmunt Fiedor
pseudonim: Zyga, Dzik
data urodzenia: 31.08.1984
liczba zwycięstw w zawodach FIS: 3
liczba podiów w zawodach FIS: 5
Największe sukcesy:
Mistrz Polski Juniorów w slalomie i supergigancie z 2004 roku
II miejsce w FIS Carving Cup World Edition w 2008 roku
11 komentarzy do “Zyga, czyli opowieść o chłopcu, który do szkoły jeździł na nartach…”
wzruszyłam się bardzo.
pozdrawiam dzikową rodzinkę!!
No,Chomik, musze przyznać, że się postarałeś! Zajebisty artykuł ;)
Dzięki Beatka :)
Znam Zyge jestem od niego 4 lata młodszy pamiętam jak przeniósł się do mojej podstawówki był najmniejszy w klasie a jak dochodziło do zawodów ligi szkolnej po prostu siał popłoch nie było na niego bata ..
Mimo ze to niespełniony narciarz dla mnie byl i bedzie najlepszy i kazdy szczyrkowianin to potwierdzi.
Dobry artykuł pozdr
Co do mentalkołczingu otrzyjcie łzy bo Dzik ma godnego (mam nadzieje) następce der Tigera :D
Oj godnego następce ma na BANK ;D
wszystko to pamietam bardzo dobrze.
zawsze jednak lza w oku sie zakreci przy wspomnieniach.
mam nadzieje ze bede mial okazje jeszcze pojezdzic z Zyga.
Chomik…
Wielki SZACUN za ten artykuł.
Do teraz pamiętam i nigdy nie zapomnę tego tygodnia w Maso. Wcześniej i później też było klasa, ale ten wyjazd był inny. Sczerze, to później brakował mi tego poniżania. A „kolanka, kolanka i bioderka, bioderka” będę pamiętał do końca moich dni, przy każdym zjeździe.
POZDROWIENIA dla ZYGI.
Mam nadzieję, że da się jeszcze namówić chłopakom i w niedalekiej przyszłości trochę nas jeszcze poopierd….la na stoku.
RYBEN
właśnie w 2007 w grudniu będąc pierwszy raz w szkole z takimi nauczycielami miałem super szczęście „scigać się” z Zygą na tyczkach…on też bo pewnie nigdy z kimś takim nie jeździ:)
ileż prawdy dowiedziałem się o mojej technice ..
pozdrowienia od Kasi”… jak mówiono w barze, wracaj do nart Zyga, Pozdrawiam Serdecznie
ps. pozdrawiam cały zespół z Profesorem Czoko na czele.
Kuba
A ja pamietam jak Zyga przysypial na lekcjach matematyki bo oczywiscie po szkole na trening:)
Pozdro. Zygus jestes najlepszy
Poznałem Go dosłownie kilka dni temu. Dokładnie we wtorek 4 marca zaglądając przypadkiem do jego baru na Julianach. Fantastyczny gość, wzbudza sympatię od pierwszego kontaktu. Dziękuję za te wspólne pół godzinki. Na pewno zajrzę tam jeszcze wiele razy. Pozdrawiam Zyga.